Kultura street foodu w Seulu rozwinięta jest bardzo dobrze. Z resztą, jak chyba w każdym kraju azjatyckim. Para unosząca się z kociołka, panie nalewające wielką chochlą gorący i zapewne tłusty wywar. Przekładane na grillu wielkie szaszłyki, skwierczące owoce morza i ociekające sokiem warzywa. To obraz, który siedzi mi w głowie. Menu ulicy
Pierwszy raz
Gdy dotarłyśmy do naszego miejsca noclegowego od razu zrzuciłyśmy rzeczy i poszłyśmy jeść. Dziewczyny, jako znawczynie Seulu i koreańskiej kuchni, zaprowadziły mnie do baru tuż za rogiem. Wątpliwości pojawiły się po przekroczeniu progu. Bo lokal wyglądał jak niskiej jakości “chińczyk” z tanim, szybkim i nie koniecznie dobrym jedzeniem. Pomyliłam się tylko trochę. Było tanio, szybko, ale ku mojemu zaskoczeniu smacznie! Ponieważ ludzi w tego rodzaju barach jest dość dużo, wszystko robione jest na bieżąco. Z racji, że nie są to skomplikowane dania, nie trzeba też długo czekać.
Panują tu pewne zasady. Ten kto jest najmłodszy przynosi wszystkim wodę. W niewielkim sterylizatorze stoją metalowe kubki, a tuż obok dystrybutor wody. Szukam gdzieś sztućcy, ale na próżno. Tylko wtajemniczeni wiedzą, że nie zastanę ich na widoku. Schowane są sprytnie w małej szufladzie w stoliku. Metalowe pałeczki, okrągła łyżka i chusteczki, to podobno wszystko czego potrzebuję. Po chwili podchodzi do nas pan i wykłada cztery małe miseczki. To są banchany, czyli nic innego jak po prostu przystawki. Zazwyczaj są to: tradycyjne kimchi, fermentowana rzepa, kiełki soi, warzywa w tempurze, kawałki placka kimchi, pierożki w tempurze itp. Nie mija kilka sekund jak każda z nas dostaje wielką michę jedzenia. Już wiem, że starczy mi to na najbliższe dwa dni.
Co powinieneś zjeść będąc w Korei?
Kimbab [김밥] – (1500-4000 KRW). Rolka podobna do sushi tylko przeważnie bez ryby. Gotowany ryż z dodatkami: kimchi, marchewka, rzodkiew, ser*, szynka, parówka, omlet, kotlet wieprzowy, kotlet wołowy itd. Całość zawinięte w nori. Przygotowywane jest bardzo często na naszych oczach. Rolkę można kupić dosłownie wszędzie. W sklepie spożywczym, w jadłodajniach, restauracjach lub na ulicy w budkach gdzie panie nie robią nic innego tylko zawijają w te glony 🙂
Bibimbab [비빔밥] – (4000 – 6000 KRW). Mój bezmięsny faworyt. To taki trochę bowl. Miska z ryżem, a na wierzchu warzywa, kiełki, jajko sadzone, grzyby, opcjonalnie mięso. Dodatki do ryżu w zależności od knajpy. To wszystko z ostrą pastą gochujang z papryczek chilli. Całość trzeba dobrze wymieszać. Podawane jest to metalowej misce lub też w wersji na gorącym półmisku.
Tteokbokki (떡볶이) – (2500-4000 KRW). Podłużne kluski ryżowe w ostrym czerwonym sosie. Sos przypomina mi w smaku takie robione z torebki sosy pomidorowo – paprykowe. Danie to najczęściej zjemy na ulicy. Podobno podstawą sosu są ostre papryczki chilli oraz anchovies. Może nie brzmi to zachęcająco, ale ja uwielbiam Teboki!
Odeng (오뎅) –(250- 500 KRW/ szt.) Jest to ciasto rybne gotowane w wodzie. Wygląda dość charakterystycznie, plaster ciasta pofalowany i nadziany na patyk. Polecam spróbować, chociaż ja osobiście nie jestem fanem tego „przysmaku”.
Corn dog (핫도그) – (3000 – 4000 KRW). Nic innego jak koreański hot dog. Parówka nabita na patyk, obtoczona w kukurydzianym, zazwyczaj lekko słodkim cieście i smażona w głębokim oleju. Są też wersje corn dogów z paluszkiem krabowym zamiast parówki, oraz w wersji z frytkami, warzywami, popcornem czy żółtym serem* jako dodatek do panierki.
Twigim – (200-500 KRW/ szt. ). Jest to coś w tempurze. Może to być kawałek ośmiornicy, siekane warzywa, krewetka, kimchi, mały kawałek ryżu zawinięty w nori, pierożek, ziemniak. Częściej spotykałam sprzedawane w zestawach, czyli płacisz 1500-2500 i wybierasz sobie 4-5 sztuki „tego czegoś” w tempurze.
Bungeoppang (붕어빵) –(500 KRW). Ciasto gofrowe w kształcie małej rybki ze słodkim nadzieniem z czerwonej fasoli lub z budyniem waniliowym. Baardzo słodkie, baaardzo dobre. Kupowane najczęściej na ulicy.
Bingsu (빙수) – (9500 – 15000 KRW) Lody koreańskie. Wielka miska śniegu na której topie są kulki zwykłych lodów i bita śmietana ( lub mrożony jogurt). To wszystko okraszone jest dodatkami, w zależności od wersji są to: żelki, ciasteczka, czekolada, karmelizowane owoce, orzechy, słodkie posypki itp. Polane skondensowanym mlekiem i słodkimi polewami. Porcja jest tak wielka, że jedna osoba może sobie z nią nie poradzić – trust me.
Gogigui – Koreański grill. Koreańczycy bardzo często jedzą wspólnie. Robią to najczęściej w knajpach gdzie na środku stołu zamiast blatu znajduję się po prostu grill. Rodzaje są oczywiście różne, można zjeść wołowinę, wieprzowinę, owoce morza, ugrilować sobie kawałek czosnku, kimchi czy cokolwiek co mamy pod ręką. Grill jest nasz. Taka przyjemność to koszt około 30.000-50.000 KRW i jest to oczywiście wersja dla 2-3 osób.
Street food w pełnej okazałości
Trafiamy na Myeong-Dong i… nie wiem co zjeść! Jest tutaj dosłownie wszystko. Panowie nakręcają coś ala wata cukrowa na szczypce, mówią mi że to miód, wrzucają do tego trochę orzeszków lub czekolady „rolling, rolling, rolling, yammi, yammi, yammi… „. Musi to być bardzo słodkie i pyszne zarazem. Przeciskam się dalej. Przede mną starsza kobieta przekłada na grillu kraby i szaszłyki z ośmiornicy. Wrzuca do miski z ciastem kawałki kalmarów, następnie wrzuca je na głęboki tłuszcz. Ciecz pryska w moją stronę, odskakuję, żeby się nie pochlapać, a ona podnosi głowę, uśmiecha się szeroko i wręcza mi mały placuszek. Przed chwilą usmażony, ziemniak w tempurze. Tuż obok, w rzędach, poustawiane papierowe kubeczki z krewetkami. Zaraz za nimi truskawki w czekoladzie. A może to nie czekolada tylko ta śmieszna ryżowa i kleista masa? Gofry w kształcie rybek, corndogi, wózek z odengami. Lody! Lody w waflu z rybką oczywiście. Waniliowe, polane miodem i udekorowane miodowym plastrem. Sok z arbuza, sok z granatu. Świeże owoce pokrojone w kostkę. Kimbab w ośmiu rodzajach, placki kimchi, cistka ryżowe. To wszystko zdaję się nie mieć końca. Skręcam w jakąś małą uliczkę. Wielkie akwaria z owocami morza biją się o uwagę przechodniów. Z jednej strony krab próbuje swoich alpinistycznych umiejętności. Wspina się po szybie, ale polega tuż przy samym szczycie. Z drugiej strony, średniej wielkości ośmiornica, pędzi od ścianki do ścianki, kalmary obok wtórują, tylko robią to w slow motion. W życiu nie zdawałam sobie sprawy, że jest tyle rodzajów muszli i, że to wszystko można zjeść.
– Wyobraża sobie pani, że ten oto, mój syn, zjadł przed chwilą cały talerz żywych ośmiorniczek? Niewyobrażalne, ja bym nie mogła, a on zjadł je wszystkie, obrzydlistwo!
Chodź posłodzę Ci życie
Bingsu, czyli tradycyjne lody koreańskie to coś czego ominąć nie można. Sam tego nie zjesz, nawet gdy jesteś łakomczuchem. Wielka miska śniegu z lodami. Przyozdobiona tematycznymi dodatkami, polana słodkim sosem i skondensowanym mlekiem. Smak jaki tylko zechcesz. Peach King, Oreo, Tiramissu, Chocolate Mint, znajdzie się nawet taki co doda Ci Energy. To idealne miejsce na randki. Etap pierwszy: zgodność smaków.
Gdy jesteśmy na Hongdae, chcę spróbować bułki w jajku, którą panowie mają na rozgrzanej płycie. Z serem, albo bez. Wybieram obie opcje. Obie niespodziewanie zalewają mnie swoją słodyczą. W życiu nie pomyślałabym, że bułka w jajku może być słodsza od pączka. Do tteokbokków cukru również nie szczędzą, pani sypie wielkimi łyżkami biały proszek do pomidorowego sosu. Wszystko tu jest słodkie! Zaczynam tęsknić za frytkami z solą, a przedostatniego dnia pękam i z rozkoszą wcinam duże z mcdonalda. Lody mają tu obłędnie intensywny smak. Te w kształcie kukurydzy okazują się na prawdę kukurydziane. A nie jakieś tam waniliowe ledwo je imitujące. W środku znajduję nasiona kukurydzy. Wydaje się to dziwnym pomysłem jak na lody, ale smakuje świetnie. Od dziś lody są to moje ulubione. No, może na zmianę z tymi w kształcie rybki, z nadzieniem z czerwonej fasoli.
Nie napiszę Wam o grillu, tak bardzo w Korei popularnym. Nie jem mięsa, więc taka uczta byłaby dla mnie kompletnie bez sensu. Może następym razem, kiedy wybiorę się z mięsożercami. Jedźcie, próbujcie i nie przestawajcie przeżuwać.